Jeśli start-up zaczyna sobie radzić zbyt dobrze, musi być pewien, że jest już na celowniku technologicznych gigantów. W orbicie ich zainteresowania powstaje tzw. strefa zabijania, czyli przestrzeń, w której potentaci rynku technologicznego wyszukują nowe firmy i produkty zagrażające ich monopolowi. Następny etap to naciski medialne i ultimatum sprzedażowe. Ostatecznie, młoda innowacyjna firma zostaje wchłonięta lub pozbawiona swoich atutów.
Ten nie tylko teoretyczny scenariusz, pozornie jest oparty na prawie wolnego rynku: duży może więcej. Z tą jednak różnicą, że coraz trudniej małemu stać się dużym i na ringu zostaje kilku najsilniejszych. Czy to jednak nie doprowadzi do zrealizowania się wizji świata zdominowanego przez potęgi kontrolujące każdą sferę naszego życia?
Podobne praktyki pojawiły się już w latach 90. Wówczas monopolista na rynku oprogramowania Microsoft stosował strategię: “obejmowania, rozszerzania i gaszenia”. Polegała ona na dodawaniu zastrzeżonych prawnie funkcjonalności do istniejących otwartych standardów. Kolejne wersje oprogramowania powstawały z rozszerzeniami i stopniowo cała platforma ewoluowała w stronę firmy, która była tylko “dobrym wujkiem” bez złych intencji.
Niebezpieczeństwo przejęcia start-upa wywołuje również ostrożność inwestorów, od których zależy wsparcie finansowe. Fundusze inwestycyjne są jeszcze wyjątkowo szczodre, skuszone wizją szybkich zysków wynikających z rynku opartego na innowacyjnych rozwiązaniach. To obietnica błyskawicznego zwrotu zainwestowanych pieniędzy.
Kwoty zasilające młode firmy – przynajmniej na rynku światowym – są oszałamiające. 2015 zamknął się rekordową kwotą ponad 63 miliardów dolarów ulokowanych przez inwestorów w nowe firmy technologiczne. Tym obfitym inwestycjom towarzyszą jednak coraz większe niepokoje związane z rosnącą bańką inwestycyjną oraz niepewnością, co do przyszłości młodych przedsiębiorców, nad którymi wisi widmo przejęcia ich pomysłów przez gigantów i powolnej utraty zainteresowania produktem. To spowodowało, że 2016 nie był już tak dobry.
Dreszczyk emocji wśród inwestorów i start-upów pojawia się zawsze w okolicach corocznych konferencji potentatów technologicznych, podczas których ogłaszane są nowe, przełomowe i rewolucyjne rozwiązania. Młode, innowacyjne firmy śledzą relacje z tych prezentacji w obawie, czy któryś z gigantów nie wykorzystał ich pomysłu, bo nowe idee coraz trudniej ukryć przed okiem trzech wielkich braci.
Zagrożeniem dla wielkich graczy są przede wszystkim pomysły, które wkraczają na zajęte przez nich terytoria: wyszukiwania online, mediów społecznościowych, urządzeń mobilnych i e-commerce. Wszystko, co ma związek z rynkiem konsumenckim jest potencjalnym zagrożeniem dla Amazona, Google i Facebooka.
Przykładem niech będzie firma Snap Inc. Jej szefostwo odmówiło Facebookowi zakupu w 2013 roku, chociaż kwota była kusząca, bo wynosiła 3 miliardy dolarów. Firma Marka Zuckerberga w tej sytuacji skopiowała wiele udanych funkcjonalności Snapchata takich jak efekty kamery, czy bezpośrednie wysyłanie plików.
Kolejnym przykładem jest postępowanie Amazona, który wdrażał usługi chmurowe Amazon Web Services (AWS). Traktował wiele startupów jako „partnerów”, po czym wykorzystał ich pomysły i zaoferował jako swoje tanie i bezpłatne rozwiązania. Ponadto, sprzedawcy, który trafiają na “gorący” towar, mogą być pewni, że ten sam towar wkrótce pojawi się w ofercie wielkiego e-sprzedawcy.
Oczywiście naśladowanie i kopiowanie jest naturalnym elementem biznesu. Firmy od stuleci wykorzystywały rozwiązania konkurencji. To czynnik rozwojowy cywilizacji. Jednak dotychczas mieliśmy do czynienia z różnorodnością, która gwarantowała zdrową konkurencję. Obecnie młode firmy technologiczne, po okresie początkowego, dynamicznego wzrostu muszą się liczyć z tym, że giganci nie pozwolą na konkurencję zagrażającą ich pozycji. Biblijny Dawid mógł przechytrzyć Goliata. Problem w tym, że dzisiaj Goliat wie, co zamierza zrobić jego przeciwnik.
Zostaw komentarz