Firmy Google i Facebook mogą zostać zmuszone do usuwania treści chronionych prawem autorskim, jeśli dyrektywa unijna zostanie wprowadzona w życie w kształcie jaki przegłosowano kilka dni temu w Parlamencie Europejskim. Jeden z artykułów projektu dyrektywy europejskiej w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym zakłada, że platformy internetowe będą zobowiązane do monitorowania, czy ich użytkownicy nie łamią prawa umieszczając treści wykorzystujące cudze utwory chronione prawem autorskim. Dla gigantów technologicznych i społecznościowych ograniczenia tego typu oznaczają zmniejszenie ruchu i zniechęcenie użytkowników. Małe firmy publikujące treści mogą spać spokojnie. Skąd te zmiany?

Dwa obozy: dostawcy usług społeczeństwa informacyjnego i twórcy

Świat podzielił się na twórców i tych, którzy gromadzą i publikują ich utwory. Z jednej strony firmy technologiczne i wydawnictwa internetowe, które generują ruch poprzez rozpowszechnienie treści również tych wytworzonych przez innych, np. zawodowych dziennikarzy z redakcji uznanych tytułów. Tego typu agregatory treści czerpią korzyści z wysiłku profesjonalistów, którzy włożyli pracę i czas w napisanie publikacji i oczekują, że ich treści nie będą wykorzystywane w celach komercyjnych przez innych, bez stosownego wynagrodzenia. Generatory treści będą musiały działać w oparciu o stosowne licencje, aby część ich dochodów trafiała do autorów publikacji źródłowych.

Wielcy gracze technologiczni, nazywani przez UE: “dostawcami usług społeczeństwa informacyjnego” mają także monitorować, czy na ich portalach nie pojawiają się treści łamiące prawa autorskie. Monitorowanie ma uchronić nas, użytkowników przed rozpowszechnianiem wytworów kultury powstałych wskutek łamania prawa autorskiego. Nie oznacza to wcale, że nie będziemy mogli cytować, wykorzystywać fragmentów czy relacjonować treści chronionych do celów niekomercyjnych, np. prowadzenia bloga. Po prostu nie będzie można bezprawnie zarabiać na cudzych dziełach. Wciąż w mocy pozostają podstawowe prawa do cytatu, czy przytoczenia fragmentów z podaniem źródła. Tego nie można zabronić na podstawowym poziomie działalności twórczej, a co dopiero w środowisku cyfrowym, które jest tylko przestrzenią udostępniania.

Co więcej, media społecznościowe napędzane są przez użytkowników, którzy chcą pokazać światu, co ich pasjonuje, w czym uczestniczą i co wzbogaca ich życie. Nie oznacza to, że nie będzie można już podzielić się z nikim np. nowym teledyskiem Paula McCartneya. Po prostu, jeśli zdecydujemy się udostępnić w mediach społecznościowych tę samą piosenkę umieszczoną w Internecie przez osobę nie mającą do tego prawa, możemy się liczyć z tym, że Facebook będzie musiał nasz wpis wytropić i usunąć. Sam McCartney jest orędownikiem zmian wprowadzanych przez Unię Europejską i patrząc na problem z jego punktu widzenia, trudno nie zgodzić się takimi rozwiązaniami. Słynnemu Beatlesowi wtóruje francuski DJ David Guetta. Trudno się dziwić, artyści o światowej renomie pilnują swoich dochodów. Szczególnie Brytyjczycy, bo przemysł muzyczny to jeden z ich najmocniejszych produktów eksportowych.

Świat Internetu nie podziela stanowiska twórców

Jeden z założycieli Wikipedii Jimmy Wales znalazł się na liście sygnatariuszy listu otwartego do Parlamentu Europejskiego, w którym wyrażają zaniepokojenie proponowanymi rozwiązaniami. Jego zdaniem, wprowadzenie zautomatyzowanych technologii do wyszukiwania contentu łamiącego prawa autorskie doprowadzi do – jak się wyraził – “zautomatyzowanej inwigilacji”. Po wprowadzeniu artykułu 13 dyrektywy Unii Europejskiej, Internet zamieni się z miejsca wolnej wymiany myśli i inspiracji w narzędzie automatycznej kontroli użytkowników i treści, przewiduje Wales wraz z 70 innymi ważnymi postaciami technologii internetowych.

Artykuł 13 przyjętego projektu dyrektywy unijnej w sprawie praw autorskich na  jednolitym rynku cyfrowym wzbudza najwięcej kontrowersji, bo zmusza gigantów technologicznych do stosowania odpowiednich mechanizmów wychwytywania treści generowanych przez użytkowników, które mogą naruszać prawa autorskie. Małe firmy internetowe nie muszą się obawiać tych zapisów. Przepisy mówią o “dużych dostawcach usług społeczeństwa informacyjnego”. 

Przeciwnicy nowych regulacji chcą, aby wyraźnie pozostawić możliwość wykorzystania cudzej własności intelektualnej w celach np. komentarza lub parodii. Dodają, że nowe przepisy mogą ugodzić w twórców memów internetowych, które często wykorzystują cudzą własność intelektualną, taką jak zdjęcia.

O co cały ten szum?

Z pewnością giganci technologiczni będą zmuszeni do zmiany swoich modeli biznesowych, opartych w większości na ruchu sieciowym generowanym przez użytkowników rozpowszechniających treści własne i cudze. Jeśli te ostatnie będą naruszały cudzą własność intelektualną, będą musiały być wytropione i usunięte przez te platformy. Stworzenie takich narzędzi będzie kosztowne i pracochłonne. Nikt nie chce ponosić takich kosztów z powodu kolejnych regulacji narzuconych przez Unię Europejską, nawet jeśli u podłoża tych zmian leży troska o własność intelektualną.

Nie wydaje się możliwe osiągnięcie kompromisu przez zwolenników i przeciwników tych zmian, bo to dwie strony barykady. A może jednak zostanie zawarty jakiś rozejm? Sprawa ma jeszcze wiele odcieni i dyskusja będzie powracała, bo od ostatecznego kształtu tej dyrektywy zależy przyszłość wielu publikatorów i firm internetowych. A każdy z nas alergicznie reaguje na nadmierną kontrolę nawet jeśli jest ona prowadzona w słusznej sprawie, niezależnie od tego, czy kontroluje nas Unia Europejska, czy kalifornijska wyszukiwarka.